Domy pomocy zawsze będą potrzebne

Grewiński: Przez ostatnie 30 lat budowaliśmy instytucje, standaryzowaliśmy je. I gdy już się o w większości udało, głównie wysiłkiem samorządów, pada hasło ich likwidacji. To budzi niepokój

Co Rada Pomocy Społecznej radzi resortowi rodziny w kontekście deinstytucjonalizacji i przyszłości DPS-ów?

Rada liczy 20 osób, jest to ciało eksperckie, które wypracowuje stanowisko poprzez konsensus. Zasiada tu kilku dyrektorów DPS i placówek całodobowej opieki. Deinstytucjonalizacja jest konieczna – nie musimy się do tego przekonywać – wymagają tego czasy. Również badania naukowe pokazują, że wsparcie środowiskowe ma wiele zalet. Ponadto zachęca do tego nowa agenda unijna i okres programowania funduszy europejskich na lata 2021–2027. W radzie przeważa opinia, by deinstytucjonalizację przeprowadzić bez nagłych zwrotów, które mogłyby spowodować demontaż obecnego systemu pomocy społecznej.

Jak więc ten proces powinien wyglądać?

Trzeba przygotować samorządy, które dziś w przytłaczającej większości prowadzą DPS-y, by były w stanie świadczyć opiekę środowiskową i w miejscu zamieszkania. Dziś problemem podstawowym jest brak kadry. W Polsce brakuje ok. 30 tys. opiekunów. Mamy olbrzymi deficyt pracowników socjalnych – trzy razy mniej w porównaniu z innymi krajami unijnymi. To jedna z przyczyn niewydolności systemu. Do tego za mało organizacji pozarządowych wyspecjalizowanych w świadczeniu usług społecznych, które powinny być naturalnymi partnerami samorządów. Stan na dziś to ok. 850 domów pomocy społecznej (łącznie z niepublicznymi – ponad 1 tys.), w których przebywa ok. 100 tys. osób. Istnieje ryzyko, że przy szybkim ograniczaniu miejsc w placówkach te osoby trafią w próżnię, jeśli nie stworzy się wcześniej warunków do rozwoju usług środowiskowych i domowych.

W pomyśle ministra Wdówika, pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych, była m.in. mowa o tym, by od 2025 r. nie tworzyć nowych DPS-ów i placówek całodobowych w ramach działalności gospodarczej dla osób przewlekle psychicznie chorych, osób dorosłych niepełnosprawnych intelektualnie, dla dzieci i młodzieży niepełnosprawnych intelektualnie, dla osób niepełnosprawnych fizycznie. Placówki dla osób starszych nie mogłyby od 2030 r. być większe niż 100 osób, a od 2035 r. niż 30. To za szybko?

Wyzwaniem jest nie tylko tempo wprowadzanych rozwiązań, ale odpowiednie komunikowanie i budowanie narracji wokół deinstytucjonalizacji, która jest i będzie tematem wrażliwym. Trzeba pamiętać, że im mniejsze stworzymy domy, tym droższe może być ich utrzymanie. Biorąc pod uwagę możliwości budżetowe samorządów, każda taka zmiana musi mieć dokładną analizę finansowania. Na razie proces deinstytucjonalizacji ma postępować w oparciu na środkach unijnych, ale docelowo o samorządy mają wziąć na siebie ciężar utrzymania nowego systemu. Z wyliczeń ekspertów rady wynika, że 60 osób to jest minimum, jakie pozwoliłoby się takiej placówce utrzymać. Przy kosztach rzędu 4,5 tys. zł za osobę na miesiąc. W radzie jest świadomość, że deinstytucjonalizacja jest procesem pozytywnym, ale zawsze będzie potrzeba także placówek, gdyż nie każdy może lub chce przebywać w swoim środowisku. Nie zmienimy rzeczywistości – w Polsce są rodziny dysfunkcjonalne, które nie potrafią, nie chcą lub nie mogą opiekować się niesamodzielnymi. Estymacje wskazują, że opieki długoterminowej – instytucjonalnej lub środowiskowej – może wymagać nawet milion osób. Fakt, koronawirus zmienił trochę sytuację. Część pensjonariuszy zmarła, gros osób w obawie o zdrowie zrezygnowało z pójścia do placówki, mimo że miało zagwarantowane miejsce. Dziś więc, żeby przetrwać, niektóre DPS-y muszą modyfikować ofertę, otwierając się np. na usługi wytchnieniowe. Ale ta sytuacja jest raczej nietypowa, bo przed pandemią mówiliśmy o niedostatku miejsc.

Co teraz należy robić?

Opracować kalendarz zmian w dialogu z instytucjami. I tego dialogu ostatnio właśnie zabrakło, stąd niepokój środowiska. W efekcie mamy skrajne narracje: jedna mówi, że DPS-y to samo zło, inna pokazuje, że są placówki świadczące usługi na najwyższym poziomie. Niezależnie od tego widzę dwa wyzwania. Pierwsze to znalezienie ludzi i przygotowanie ich tak, aby mogli świadczyć pomoc w miejscu zamieszkania człowieka. Jak wspomniałem, chętnych brakuje. Dlatego należy zwiększyć prestiż zawodów w opiece środowiskowej i przedstawić kandydatom jasną ścieżkę kariery. A to oznacza inwestycje w edukację i wzrost płac. Po drugie, trzeba wpłynąć na świadomość decydentów, centralnych i lokalnych. Bo, proszę pamiętać, że przez ostatnie 30 lat proces był dokładnie przeciwny. Budowaliśmy instytucje, standaryzowaliśmy je. I gdy już się to w większości udało, głównie wysiłkiem samorządów, teraz nagle pada hasło ich likwidacji. Trudno się dziwić, że budzi to ich niepokój.

Mamy więc różne grupy interesu?

Oczywiście, jak w każdym sektorze życia publicznego, gospodarczego czy społecznego. Tutaj także, poza samorządami, są prywatne podmioty, organizacje pozarządowe. W systemie pomocy pieniądz powinien iść za klientem. Dlatego należy „uwspólnić” korzyści tych grup tak, by nie zgubić w tym wszystkim człowieka. Poza tym deinstytucjonalizację należy postrzegać szeroko, nie tylko przez pryzmat potrzeb osób niepełnosprawnych, których problemy są bardzo ważne. Mamy też inne grupy niesamodzielnych, którzy wymagają wsparcia.

Organizacje zajmujące się dziećmi i młodzieżą apelują, by rząd w końcu wywiązał się z obietnic dotyczących deinstytucjonalizacji w opiece nad nimi.

Temat pieczy zastępczej jest przykładem trudności w realizacji procesu deinstytucjonalizacji. Był plan, by do 2020 r. zmniejszyć liczebność placówek opiekuńczo- wychowawczych do 14 osób, jednocześnie promując rodzinne formy opieki, zwiększając liczbę kandydatów na zawodowe rodziny zastępcze. Co pokazały realia? Że często nie ma na to chętnych. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdybyśmy nagle zamknęli wszystkie placówki? W Polsce generalnie mamy gminy o różnej prędkości rozwoju usług społecznych. Na przykład 20 proc. z nich nie realizuje na swoim terenie jakichkolwiek usług opiekuńczych. Przy ponad 2,4 tys. gmin to niemała liczba.

Nie wynika to z faktu, że mamy samorządy bogate i ubogie?

Pewnie tak, ale ważna jest też świadomość wyzwań społecznych. W moim przekonaniu obywatel ma prawo do tych samych świadczeń i usług, bez względu na miejsce zamieszkania. W obecnym systemie to prawo jest mu niekiedy odbierane. To tak samo jak z dostępem do edukacji dla uczniów. Nie można zabronić dzieciom się uczyć, bo są mieszkańcami biedniejszego kawałka kraju. Tymczasem w przypadku osób starszych tak właśnie się dzieje – nie dostają koniecznej pomocy. Te gminy nie mają nie tylko pieniędzy i infrastruktury, ale też kadr. W tej chwili potrzebna jest zrównoważona strategia rozwoju usług społecznych. Przyszłością jest mieszany system usług – tzw. welfare mix, gdzie odbiorcy usług będą mogli wybrać, jakie wsparcie i gdzie chcieliby uzyskiwać. Zbyt szybkie zamykanie placówek może też w konsekwencji prowadzić do przerzucania na rodzinę i bliskich nadmiernego ciężaru opieki. Konieczna jest reforma orzecznictwa, wprowadzenie kryterium niesamodzielności, by wiedzieć, komu naprawdę potrzebna jest pomoc. A także silne wsparcie dla ośrodków pomocy społecznej, które już dławią się niekiedy od nadmiaru zadań.

 

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna Wtorek 3.08.2021